Jest to jeden z tych filmów, które nie pozostawiają obojętnym. Po jego obejrzeniu, albo staniecie się fanem, albo, jeżeli nie zaczniecie nienawidzić, to przynajmniej pozostanie wam trwały niesmak.
Wyobraźcie sobie, że bezrobocie w wyniku załamania gospodarki w kraju sięgneło 15%, szkoły są niedofinansowane, uczniowie stali się agresywni. Że co? Że nie musicie sobie tego wyobrażać? Japończycy, mający poniżej 1% bezrobocie muszą sobie coś takiego wyobrazić. I jest to wizja prawie apokaliptyczna.
W ramach zasady, że życie jest walką, spośród wszystkich klas kończących gimnazjum w niezbyt sprawiedliwym losowaniu wybiera się jedną i wywozi na bezludną wyspę, żeby udowodnili, że są w stanie przeżyć. Nie liczcie jednak na to, że będzie to historia o japońskich robinsonach. Każdy uczeń dostaje losową broń, którą może być pokrywka od garnka, nóż lub karabin maszynowy, mapę i ma trzy dni na… zabicie kolegów z klasy. Żeby nie było za łatwo, co kilka godzin wyznaczane są strefy śmierci, w których jeżeli ktoś się przypadkowo znajdzie to traci, i to dosłownie, głowę. To samo spotka go jeżeli po trzech dniach ktoś z klasy poza nim będzie żywy.
Co wy byście w tej sytuacji zrobili? Próbowalibyście pozabijać wszystkich, czy szukalibyście jakiegoś mniej brutalnego rozwiązania? W filmie zobaczycie całe spektrum zachowań, poza tym dużo broni w rękach nastolatków i jeszcze więcej krwi. Będzie też miejsce na przyjaźń i miłość, czego na pewno się nie spodziewaliście. Niedawno nakręcono kontynuacje, ale ta do pięt nawet nie dorasta rewelacyjnemu pierwowzorowi. Ups! To teraz już wiecie, że należę do grona tych, którym się BR podobało.