Polska Holga

Holga – produkt aparatopodobny o największym współczynniku braku jakości do ceny. Musiałbym upaść na głowę, żeby dać za niego kilkaset złotych. Cóż, może wynika to z faktu, że mi do lansu daleko, a to prawdziwy lans się z tym czymś (czy można to nazwać aparatem?) pokazać. Bliska mi jest za to fotografia, postanowiłem więc zmierzyć się z łomografią. Nie dlatego, że jest modna, bo mając Smienę uprawiałem ją już dwadzieścia lat temu, dlatego, że lubię wyzwania. W tym celu wziąłem z szafy od dziadka Ami. Zasadniczo różnic z Holgą dużo nie znajdziecie. Podobny poziom wykonania, równie wspaniała optyka, samonapinająca migawka – cudo techniki i nieprzewidywalność efektu końcowego. To co odróżnia te dwa urządzenia to cena – oldskoolowy produkt WZFO kosztuje trzy piwa. W tej sytuacji zaoszczędzone pieniądze postanowiłem wydać na trzy piwa i Nikona F3 (no może FE).
Do Ami, podwajając jego wartość, założyłem Kodaka Portre Professional i jeżeli coś się uda nim uwiecznić to postaram się to pokazać gdzieś w przyszłości.
p.s.
Mój dziadek posiada całe pudełko po angielskich czekoladkach odbitek stykowych z Ami. Kawał historii, który mógł zostać zarejestrowany dzięki temu prostemu aparacikowi… ale to już inna opowieść.