Kończę właśnie drugi propack w formacie 120 tego materiału, tak więc mogę się podzielić pierwszymi wrażeniami. Ok, może 10 rolek to nie jest wiele, ale niewątpliwie dość, aby wyrobić sobie wstępną opinię. Niektórzy, szczególnie na forach internetowych, potrafią autorytarnie wypowiadać się po jednej, często partackiej próbie wołania, że dany film to kicha. Często zmieszane z błotem zostaną materiały o ugruntowanej w środowisku pozycji. I tak można się dowiedzieć, że Tri-X ma ziarno jak grochy, Delta 3200 zabija kontrastem, a Acros dziwnie oddaje czerwienie. Oczywiście przyczyna tego leży w większości przypadków w niewiedzy i nieznajomości materiału. Z faktu nałożenia się nieprawidłowej ekspozycji, źle dobranego wywoływacza i sposobu agitacji, czy wreszcie błędów na etapie powstawania odbitki. Rollei Retro 400S jest jednym z tych materiałów, którego pojawienie się na rynku wywołało istne tornado dyskusji. Opinie na jego temat, które można odnaleźć w wielkiej, światowej pajęczynie są skrajne, dlatego postanowiłem mu się przyjrzeć. Nie robię testów po sto razy fotografując ten sam motyw, mierząc densytometrem i oglądając pod mikroskopem ziarno. Robię zdjęcia, czasem lepsze, częściej gorszę i widzę, czy efekt, który uzyskuję z danego materiału mi się podoba, czy też nie. Metoda bardzo subiektywna, ale co tam, mi ona odpowiada.
Rollei Retro 400S jest produkowany przez Agfa-Gevaert. W plotkach określany mianem nowej Agfy APX, ale wygląda, że nie ma w nich ani ziarna prawdy. Jest to całkiem inne zwierze i na dokładkę nawet nie podobne. Oblewany jest na poliestrowej bazie i pakowany w całkiem przyjemne plastikowe pudełko. Wśród wywoływaczy zalecanych na pierwszym miejscu są RHS i RLS. Ja wołałem w Rodinalu rozcieńczonym 1+25, za którym średnio przepadam, ale z tym materiałem rezultaty były nadspodziewanie dobre.
Co lubię w RR400S? Na pewno dużą tolerancję na błędy ekspozycji. Kilka działek w jedną czy drugą można wyratować. To jednak jest dość typowe dla większości tradycyjnych emulsji. Do tego ma bardzo ładną tonalność i dodatkowo przyjemnie oddaje skórę, co niewątpliwie predestynuje go do portretu. Charakterystyczne jest też małe ziarno. Tak, nawet z Rodinalem! Film po wywołaniu ma prawie bezbarwną maskę i minimalnie się zwija.
Czego w nim nie lubię? Poliestrowej bazy i luźnego nawinięcia na rolkę, bo przez to na wszystkich wołanych filmach miałem zadymione brzegi filmu na jednej trzeciej długości od początku. W jednym wypadku, zadymienie dotarło aż do rogu klatki. Do tego jeden problem, którego źródła do końca nie ustaliłem. Trafiały się od czasu do czasu, tak raz na dziesięć klatek, kropki. Wygląda to jak ubytek emulsji. Mały i łatwy do korekcji, ale wkurzający, bo na żadnym z pozostałych używanych przeze mnie materiałów mi się nic takiego nie zdarza. Trzecia sprawa, może mało istotna, ale należy o niej pamiętać w dwóch przypadkach. Po pierwsze gdy dwa filmy wołamy hurtem w jednym koreksie łącząc je razem w sposób najbardziej się narzucający czyli za pomocą taśmy służącej do fabrycznego przyklejenia filmu do papieru ochronnego. Po drugie, gdy mamy w zwyczaju zostawiać wzmiankowaną taśmę na końcu filmu (tak, tak, niektórzy tak mają). Tak się składa, że w RR400S użyty klej pod wpływem wywoływacza przestaje działać i pięciocentymetrowa papierowa tasiemka wędruje wolna po koreksie. Niby nic wielkiego, ale może narobić kłopotów.
Gdyby nie fakt, że za podobne, a nawet mniejsze, pieniądze jestem w stanie kupić Kodaka Tri-X 400 to Rollei Retro 400S miałby szansę na stałe zagościć w mojej torbie i lodówce. Jednak mając do wyboru materiał wybitny i bardzo dobry stawiam na ten pierwszy.