Od czasu do czasu trafiają w moje ręce różne wynalazki fotograficzne. Ostatnio miałem okazję pobawić się Polaroidem, a w zasadzie Cambo, Mini Portrait. Aparat ma dość specyficzną konstrukcję. Przedni standard prowadzony po szynie, miech, cztery obiektywy. Migawka, która może być wyzwalana hurtowo, lub osobno dla każdego ze szkieł. Mimo pewnych podobieństw do opisywanego tu i tu dziwactwa więcej znajdziemy między nimi różnic. Po pierwsze gabaryty związane z formatem materiału światłoczułego w nim używanego – 4×5 cali. Kolejna kwestia to możliwość wyostrzenia tak przy użyciu dalmierza jak i matówki. Do kompletu mamy kilka wartości przysłony od f8 poczynając i, nie licząc trybu B, aż dwa czasy wyzwolenia migawki 1/50 i 1/100 sekundy (sic!). Oznacza to, że mamy szansę na mniej przypadkową ekspozycję. W sumie koncepcja ciekawa, wyraźnie stworzona pod kątem studia i szybkiej fotografii dokumentowej. Do kreatywnej zabawy jak znalazł, tym bardziej, że łyka typowe kasety Fidelity zamiast szczególnie kosztownych kaset materiałów natychmiastowych.
Przy okazji wyszło mi, że Foma 100 w shitkach, z której korzystałem ma mocno zawyżoną czułość pudełkową. Tak na mój gust o 2 działki. Następnym razem będą ją świecił jako ISO 25.