W marcu prezentowałem zdjęcie poczynione tym bardzo niecodziennie wyglądającym aparatem. Dziś przyszedł czas (w końcu!) na zaprezentowanie samego urządzenia.
Waga jego jest pokaźna, co zawdzięcza faktowi, że wykonany jest prawie w całości z metalu i nie są to jakiejś blaszki ale solidny odlew. Z tego też powodu pomimo zainstalowanego uchwytu praca nim z ręki to błąd. Nie pomaga w tym też fakt, że szkła, w które został wyposażony do najjaśniejszych nie należą. Cała konstrukcja ustawiania ostrości zbudowana jest z wykorzystaniem miecha o niecodziennym, ośmiokątnym, kształcie i szyn wyposażonych w odpowiednie pokrętła. Do kontroli gdzie punkt ostrości się właśnie znajduje może posłużyć tak matówka jak i dalmierz, który, niestety, został tak skonstruowany, że wyjustowanie go jest prawie niewykonalne.
Podobno te produkowane w latach 1974-75 Polaroidy typu 451, a de facto to Cambo, miały różne obiektywy. Mój egzemplarz został wyposażony w Cambonary o ogniskowej 125 milimetrów i świetle 8, które może są niezbyt jasne, ale niewątpliwie ostro rysujące. Migawka może zostać uruchomiona dla kompletu szkieł, jak i dla jednego wybranego gałką centralnie umieszczoną na przednim standardzie. Do dyspozycji aż dwa czasy, no chyba, że ktoś doliczy jeszcze tryb B to wtedy, aż trzy.
Aparat gwarantuje świetną zabawę. Jeżeli dodatkowo zaopatrzymy się w kasety Polaroid na materiały natychmiastowe to mamy wyjątkową szansę błysnąć wśród znajomych na imprezie. Jest tylko jeden problem … spróbujcie tego Holendra gdzieś kupić.