Na sam początek temat szczególnie bliski nie tylko autorowi niniejszego bloga. Zowie się on fotografia analogowa. Czytałem i słyszałem, że ma się ona całkiem nieźle w Kraju Kwitnącego Yena, ale to co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Dostępność materiałów jest nieograniczona. W sklepach pokroju Yodobashi Camera są ogromne lady wypełnione filmami od małego obrazka, poprzez średni format, aż po szitki wszelakie, tak 4×5 cala jak i większe. Szukacie materiałów natychmiastowych, voila, o to są. Zresztą jeżeli patrzeć na ten asortyment to niewątpliwie duża jest też moda na taką fotografię. I tu niespodzianka, bo prawie wszędzie kupić można Fuji Instax we wszelkich odmianach zaś IP jest w ilościach śladowych…
Obrazu dopełnia papier tak do czerni i bieli jak i do koloru przypuszczalnie w pełnej rozmiarówce.
Wiadomo, że materiały to mało, ważny jest też rynek sprzętu. Tu o ile oferta w przypadku aparatów analogowych z drugiej ręki jest przeogromna, to zaskakująca jest duża łatwość dostania sprzętu nowego.
Po kolei jednak. Na korpusy używane wygląda, że chętnych nie brakuje co powoduje, że są one zasadniczo droższe niż na portalach aukcyjnych europejskich czy amerykańskich (dla równowagi cyfrówki są relatywnie tańsze). W dobrych sklepach, takich jak moja ulubiona Map Camera, dostaniecie egzemplarze sprawdzone i to w stanie o jakim można w naszych realiach tylko marzyć. Są tam oferowane sprawne i wyglądające jak nowe Nikony, Leici, Hassele, Pentaxy, Mamiye w pokaźnej liczbie, cierpliwie, acz prawdopodobnie niezbyt długo, czekające na nowych właścicieli.
Analog widać też na ulicy. Nie raz i nie dwa spotkałem osoby robiące nimi zdjęcia. Czasem można było odnieść wrażenie, że odbywam podróż nie tylko w przestrzeni, ale również w czasie. Na ten przykład uczennice na fotografii, która zapewne zastanawialiście się dlaczego znalazła się jako ilustracja do tego wpisu, mają jednorazowe aparaciki. Bardzo pragmatyczne podejście.