Wielki format wyrolowany

Od razu pojawia się pytanie „czy to ma sens?”. Roll film holder w języku Szekspira, w kraju nad Wisłą zwany rolbakiem, nie mylić z robakiem, pozwala na budżetowe fotografowanie wielkim formatem z wykorzystaniem tego co daje nam tego typu aparat. Szczególnie mocno aspekt finansowy może zachęcić do nabycia takiego wynalazku jeżeli chcemy pobawić się filmami chromogenicznymi. Za cenę jednego arkusza koloru, czy to negatywu, czy slajdu, mamy do dyspozycji w przybliżeniu 10 klatek, jeżeli wybierzemy format 6×7, lub 8, gdy 6×9. Dodatkowo mamy możliwość wołania filmu korzystając z typowego, czyli tańszego, koreksu, zaś odbitki możemy wykonać z użyciem łatwiej dostępnego, średnioformatowego powiększalnika (kolejna oszczędność). Wiąże się to jednak z pewnymi kompromisami i niedogodnościami, o których warto pamiętać.

Optyka standardowa dla 4×5 staje się szkłem portretowym, szerokokątna zaś standardem. Jeżeli z jakichś powodów potrzebny jest Wam szerokokątny obiektyw do użycia z kasetą na film zwojowy, to macie problem, bo bez bardzo dużego zapasu gotówki raczej trudno coś znaleźć. Kolejna komplikacja pojawia się jeżeli aparat nie ma Grafloka. W tej sytuacji w zasadzie jesteście skazani na rozwiązania wsuwane pod matówkę tak jak kasety na arkusze. Niestety są one, albo tanie i, raczej, kiepskie (Calumet C2 i C2N za 50 dolarów), albo koszmarnie drogie (Sinar Zoom za 500 prezydentów). Rzecz kolejna to system strefowy jak w średnioformatowym aparacie, czyli mocno uproszczony. Szaleństwa w stylu Ansela Adamsa odpadają w tej sytuacji.

Pewnym rozwiązaniem może być nabycie Linhofa Techniki 23 lub Miniature Speed Graphic, które są średnioformatowcami z możliwościami wielkiego formatu, ale nie dość, że kosztują tyle co więksi bracia to są też niewiele od nich mniejsze, a jednak tracimy możliwość korzystania z formatu 4×5.


Motylek z rolkasetą i Fujnon-W 135/5,6. Kodak T-max 100@100 w HC-110 dil. E, 20oC, 8 minut.