Z dwóch powodów obejrzałem Koralinę. Cenię Neila Gaimana jako pisarza i jestem fanem animacji. To co ukazało się moim oczom podczas seansu przerosło moje oczekiwania. Było dobrze. Bardzo dobrze. Czułem, że to młode, nikomu nieznane studio ma duży potencjał i szansę na zdobycie dobrej pozycji na rynku. Dzisiaj Laika świętuje dziesięciolecie. W zalewie animacji robionych czysto komputerowo wyróżniają się mocno. Tworzą filmy opierając się w znacznym stopniu na starej, dobrej animacji poklatkowej. Oczywiście na etapie postprodukcji materiał jest tu i tam uzupełniony i wzbogacony wizualnie przy użyciu nowych technologii, ale w bardzo zrównoważony sposób. Ot przyprawa dodana w stopniu odpowiednim do smacznego dania.
W sierpniu do kin wchodzi ich czwarty film – „Kubo and the Two Strings”. Po światach równoległych jak z koszmarnego snu „Koraliny”, pełnym duchów miasteczku „ParaNormana”, czy steampunkowych „Pudłakach” czeka nas podróż na daleki wschód. Do Japonii(?) Świat, który czeka na widza jest niewątpliwie światem fantastycznym, ale na wskroś przesycony kulturą, sztuką i demonologią Kraju Kwitnącej Wiśni. Ukażą się oczom widzów obrazy z jednej strony inspirowane w znacznym stopniu Ukiyo-e – japońskim malarstwem i drzeworytem, ale z drugiej, również współczesną mangą czy anime. Sądząc po zwiastunach zapowiada się naprawdę dobrze wizualnie. Jak fabularnie czas pokaże.
Niestety polski dystrybutor postanowił z jakiś powodów wystawić potencjalnych widzów na pokusę zdobycia filmu za pośrednictwem innych kanałów dystrybucji i zaplanował premierę dopiero na grudzień. Szkoda.