Szukając analogii u Ezopa można by przyjąć, że współczesna fotografia cyfrowa jest jak ten bajkowy zając, a analogowa zółw. Z tym, ze fotografia analogowa nie wygra żadnego wyścigu, z tego prostego powodu, że nie ma ochoty się ścigać. Zamiast gnać do celu woli celebrować proces. Zamiast konkurować w zawodach woli kontemplować chwilę. Zasada ta wydaje się tym bardziej prawdziwa im większy jest format materiału światłoczułego. Im mniej klatek do dyspozycji, tym głębsze skupienie, uważność i plan.
Tak się złożyło, że miałem, wspólnie z asystującą mi żoną Anią, przyjemność prowadzenia warsztatów fotografii wielkoformatowej na zeszłorocznym Pyrkonie. I to nawet nie raz, a dwa razy. W obu przypadkach było to dwie godziny bardzo intensywnego spotkania z całkowicie odmiennymi, ale zawsze fascynującymi ludźmi w różnym wieku i na różnym etapie swojej fotograficznej przygody.
Warsztaty te były nie tylko pretekstem do rozmowy o bardzo różnych aspektach rejestracji obrazu na materiałach światłoczułych opartych o halogenki srebra i większych niż mały, czy średni format, o używanych w takich przypadkach aparatach i optyce, czy o szerokiej gamie dodatkowych czynników, które w tym szczególnym podejściu do fotografii nie można pominąć. Stały się również okazją do zmierzenia się z tematem praktycznie, co niewątpliwie pomaga zrozumieniu całego procesu. Całość opowieści dopełniła mała, również praktyczna, lekcja chemii, która pozwoliła obejrzeć efekty wspólnych działań. I pomimo faktu, że zakończyliśmy z negatywami w rękach, to, przynajmniej z mojej perspektywy, był to pozytywnie spędzony czas.