Jeżeli bawicie się starymi mieszkowcami pozbawionymi takich luksusów jak wbudowany dalmierz to wiecie, że jedna z najbardziej ryzykownych operacji to ustawienie odległości ostrzenia. Metoda „zgaduj-zgadula” całkiem nieźle sprawdza się przy przymkniętej do f11 przysłonie i obiektach raczej odległych. Co jednak gdy zależy Wam na mniejszej głębi ostrości, lub warunki oświetleniowe są słabe, a na dokładkę wasz cel jest bliżej niż dalej? Rozwiązań tego problemu jest kilka. Jedno to przeniesienie wyniku pomiaru z aparatu, którym tą odległość zmierzyć się da. Oczywiście musimy mieć nadzieję i chęć. Nadzieję, że skala na obiektywie pokazuje prawdę i chęć noszenia drugiego aparatu. Metoda kolejna to noszenie ze sobą taśmy mierniczej, ale tu do jej obsługi konieczny jest pomocnik, lub statyw na tyle stabilny, żeby nie poszedł za fotografem podczas pomiaru jak pies za panem na smyczy. Znacznie lepszą, ba optymalną, drogą jest nabycie dalmierza zewnętrznego. I wszystko super, ale spróbujcie taki dostać tanio, sprawny, nierozregulowany i wyskalowany w metrach.
Cóż nam więc pozostaje? Można zawsze odwiedzić serwis Thomasa Achtemichuka, na którym korzystając z niewielkiego formularza wygenerujemy sobie własny, do tego skorelowany z posiadanym aparatem i obiektywem, dalmierz. Jeżeli chcecie zrobić to dobrze, to poproście o pomoc życzliwą osobę, która pomierzy Wam odległość między źrenicami i zasięg ramion. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby mieć na najtańszym dalmierzu świata dodatkowo ściągawkę z odległości hiperfokalnej, bo generator taką opcję przewiduje. Wynikowy plik drukujemy w skali 1:1, wycinamy, laminujemy, albo i nie, i mamy o taki jak na rysunku powyżej karteluszek o rozmiarze okołowizytówkowym.
Użycie go jest banalnie proste. Wyciągacie przed siebie obie ręce, w których dzierżycie właśnie własnoręcznie wykonany przyrząd precyzyjny do pomiaru odległości, zamykacie prawe oko, szukacie jakiegoś punktu charakterystycznego, który leży w płaszczyźnie ostrości, którą chcecie uzyskać na gotowym zdjęciu i zgrywacie z nim linię opisaną jako „0”. Po czym zamykacie oko lewe, otwieracie prawe i odczytujecie wartość z linii położonej najbliżej obranego uprzednio punktu. Prawda, że proste. Metoda ma jedną wadę, wymaga, żebyście zarówno Wy, jak i obrany punkt charakterystyczny pozostali w bezruchu.