Dzisiaj w Japonii kończy się Shōgatsu (正月), czyli obchody Nowego Roku. Mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni najedli się osechi-ryōri i napili nihon-shu (tak, tak sake ;-)). Byli tacy co w poniedziałek o świcie oglądali wschód słońca. Oczywiście tam gdzie pogoda była łaskawa, a wiatr rozegnał chmury i deszcz. W pierwszy dzień stycznia listonosz do wielu domów dostarczył negajo (年賀状), czyli tradycyjne kartki z życzeniami. Zdecydowana większość mieszkańców Japonii udała się do świątyń, aby pomodlić się za pomyślność w Nowym Roku, dzieci dostały parę lub paręnaście tysięcy jenów w kopertach zwących się pochi bukuro (ぽちぶくろ), co, a jakże, ma być zachętą do nauki i dobrego zachowania.
Ponieważ już dwukrotnie zdarzyło mi się opowiadać o Japońskim Nowym Roku (Pocztówki z Japonii XXII i Szczęśliwego smoczego roku) to dzisiejszy post będzie pretekstem do innej historii.
Rok 2018, który właśnie się rozpoczął, w zodiaku chińskim jest reprezentowany przez psa… i tak, będzie o psach. Statystycznie na dziesięciu Japończyków przypada jeden pies. Jest to całkiem niezły wynik mając na uwadze gęstość zabudowy, rozmiar japońskich mieszkań oraz ich wyjątkową akustyczność. Dla porównania analogiczna proporcja w Polsce to „pi razy drzwi” 1:7. Badania związku kynologicznego wykazały, że co piąty pies to kundel, a wśród tych rasowych dominują te mniejsze: jamniki, pudle, yorkshire teriery, shih tzu. Tylko kilka procent posiadanych psów to rasy większe, z których szczególną popularnością cieszą się labradory i golden retrievery.
Wśród ras ukształtowanych na wyspach japońskich najpopularniejsze są shiba inu i akita inu. Dużo trudniej jest spotkać szpica japońskiego, kishu inu, hokkaido inu, kai ken, o shikoku inu nie wspominając, bo w całej Japonii jest około stu osobników.
Co ciekawe największa z japońskich ras, tosa ken, jest po dziś dzień wykorzystywaną w legalnych walkach psów. Sprawa jest bardzo kontrowersyjna i wzbudza, jak łatwo się domyślić, duże emocje. W założeniu ma to być sumo dla psów z ceremonialną oprawą nadzorowane przez weterynarza i oficjalne przepisy zakazują gryzienia się „zawodników”. Przegranym jest ten, który pierwszy zaszczeka lub będzie przez trzy minuty przytrzymany. Tyle w teorii, w praktyce okazuje się, że różnie to wychodzi i szacuje się, że co roku są pojedyncze przypadki śmierci zwierząt dlatego sześć prefektur, w tym Tokio, zakazały organizacji walk na swoim terenie. W społeczeństwie oczywiście są tacy, którzy bronią procederu wskazując na kultywowanie tradycji. Na przykład w mieście Kochi walki odbywają się kilka razy w miesiącu, a lokalna drużyna baseballa nosi nawet nazwę Kochi Fighting Dogs. Z drugiej strony są też organizacje zrzeszające osoby bardzo aktywnie dążące do likwidacji procederu. Ogólnie historia przypomina klimaty wokół korridy w Hiszpanii i, per analogia, należy przypuszczać, że dużo wody w rzekach upłynie nim problem zostanie rozwiązany.
Na koniec warto jednak zauważyć, że większość Japończyków bardzo kocha psy i wyjątkowo dba o swoich pupili. Często przesadnie. Nie należą do rzadkości obrazki gdzie właściciele noszoną psy na rękach, czy wożą w specjalnie zaprojektowanych wózkach.