Mam jechać do pracy. Wstaję rano, patrzę przez okno. Spadło. W nocy. Wtedy go nie lubię. Czeka mnie pięćdziesiąt kilometrów po polskich, nieodśnieżonych drogach i zmagania z kierowcami, którzy zapomnieli co to zimowe opony i jak się jeździ gdy o przebiegu drogi świadczą słupki kilometrowe i rosnące wzdłuż niej drzewa.
Dzień wolny. Wielkie płatki wirują w powietrzu. Mój syn się cieszy. Udziela mi się jego radość. Może ulepimy bałwana, albo pójdziemy na sanki. Lepsze to niż to lepiące się do butów błoto, które czyni z okolicy prawdziwą Elbonię.
Góry. Biało. Stonka została w knajpach. Stopień pierwszy, więc lawin, chyba, nie będzie. Na szlaku pojedyncze osoby i cisza. Bardzo fotogenicznie. Podoba mi się, i to jeszcze jak.
Jak to możliwe, że jedno, tak proste, zjawisko atmosferyczne może tak szeroką gamę emocji wywoływać u jednej osoby. U mnie.
P.S.
Bronica SQ-B. Kodak Tri-X 400@400. HC-110, dil. E. 8 minut, 20oC.