Ile razy widzieliśmy sytuacje, że rewelacyjny film ma kiepską kontynuację. Podobnie jest i tutaj, może z jedną różnicą, sequel nie jest kiepski, jest po prostu zły. Acha, recenzja trochę spojleruje, ale temu filmowi nic nie może już zaszkodzić.
Battle Royale jest niewątpliwie dziełem wybitnym i nowatorskim. Jego kontynuacja jest zaś porażką.Zaczyna się cała historia wielkimi fajerwerkami, które towarzyszą zawaleniu się co większych budynków w Tokio. Sprawcą tego jest grupa Wild Seven pod dowództwem Shuyi Nanahary, którego mieliśmy możliwość poznać już za sprawą BR. Ten został terrorystą i wraz z towarzyszami broni siedzi na wyspie i czeka aż dorośli po niego przyjdą.
Potem jest podobnie jak w pierwszej części. Mamy uczniów, którzy zostali „wytypowani” do udziału w Programie. Tym razem nie są to zwykli nastolatkowie, tylko osoby ze szkoły, do której nie chcielibyście posłać swoich dzieci.Dostają mundury, karabiny, motywację w postaci eksplodujących obroży i mają 72 godziny na pokonanie Shuyi na jego wyspie.Następnie zostajemy uraczeni filmem wojennym przetykanym cienkimi gadkami pseudofilozyficznymi z mętnym przesłaniem.
Nic się nie trzyma, przysłowiowej, kupy. Scenariusz jest dziurawy, a postaciom tak brak celu jak i zdecydowania.Jest też nauczyciel, raczej groteskowa podróbka Kitano z BR. Sam Takeshi Kitano też się pojawia w retrospekcji, ale minę ma jakąś zrezygnowaną (pewnie właśnie skończył czytać scenariusz) i wypowiada, ze dwa zdania do córki.
Tak… sama córka na początku rokuje nadzieje na choć jeden ciekawy wątek, ale pod wpływem uroku Shuyi traci cały rezon.Mam tylko cichą nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł nakręcenia Battle Royale III, chociaż, trudno mi uwieżyć, żeby udało się zrobić coś gorszego niż BRII.
Szczerze nie polecam.