Dawno nie pisałem o żadnym filmie. To nie znaczy, że nic wartościowego nie oglądałem, o nie. W międzyczasie wiele nowych, lub na nowo obejrzanych filmów pobudzało moje zmysły estetyczne i inspirowało. Wśród nich znalazła się szczególna, z wielu powodów, pozycja. Jest tak nie tylko dlatego, że tematem przewodnim jest fotografia, a głównym bohaterem fotograf i nie dlatego, że pokazuje w sposób urzekający Europę południową, do której mam szczególną słabość. Fascynujące są w najnowszym filmie Wima Wendersa nawiązania do sztuki, które można w nim odnaleźć, a między innymi średniowieczne freski, renesansowa architektura i dwudziestowieczna kinematografia.
Główny bohater, Finn, granym przez lidera Die Toten Hosen, jest fotografikiem, którego kariera rozwija się świetnie, klienci pchają się drzwiami i oknami wpychając grube pliki banknotów za kolejne, coraz bardziej wymyślne, zlecenia. Sukces jednak nie czyni go szczęśliwym, a jego życie wydaje mu się banalne i pozbawione sensu. Można w jego osobie doszukać się cech zbliżających do postaci Thomasa z „Powiększenia” Antonioniego. Dla każdego z nich jedna chwila powoduje, że ich życie, wprawdzie w różny sposób, ale zmienia się. Zaczynają poszukiwać samych siebie, dążyć drogą, która być może jest kręta, ale jednocześnie jest jedynym sposobem ucieczki od zatracenia. W obu wypadkach to otarcie się o śmierć jest katalizatorem, który powoduje, że wyruszają w drogę, i nie ważne czy rzeczywistą jaką jest podróż do Palermo, czy metaforyczną. Finn spotyka kolejnych przewodników – biznesmana pasterza i Flavię, którzy, jak Wergiliusz i Beatrycze Dantego, prowadzą go do celu. Tym celem jest spotkanie ze Śmiercią. Czy bohater jest w stanie uniknąć tego spotkania, a jeżeli tak, to na jak długo? Czy może lepiej, żeby poddał się nurtowi i poleciał na Sycylię do Palermo, miasta przesyconego historią, przeszłością i duchami tych co odeszli, gotowy na swój los? Sama śmierć i sceny finałowe filmu kojarzą się z „Siódmą pieczęcią” Bergmana. Tu jednak rozgrywka nie jest partią szachów, a grą o prawdę i jej przedstawienie w sztuce, a szczególnie fotografii. Dochodzimy do jednego z ważniejszych pytań spośród tych, które w filmie się pojawiają. Gdzie jest granica pomiędzy zarejestrowanym obrazem, która pokazuje rzeczywistość bez przekłamań i syntetycznie stworzoną wizją, która de facto jest kolażem czy grafiką komputerową, ale nadal uparcie nazywaną fotografią. Wskazałem nawiązania do filmów dwóch wielkich reżyserów. Nie jest to przypadek, ponieważ „Spotkanie w Palermo” zostało im zadedykowane.
Film jest pełen smaczków i symboli, które warto szukać. Zachwyca również w warstwie wizualnej i muzycznej i jeżeli męczą was rozprawy egzystencjalne to warto poświęcić 90 minut przynajmniej z tych powodów.
Na koniec o aparacie, który stał się już wiele lat temu kultowy. Posiadany przez głównego bohatera Plaubel Makina 67. Średnioformatowy, mieszkowy dalmierz z obiektywem Nikona 80/2,8, który jest prawdopodobnie najjaśniejszym szkłem w aparatach tego typu i wszędzie jest wychwalany za niesamowity rysunek i ostrość. Szkoda, że ma takie chore ceny.